Jak szybko, jak niezwłocznie i jak natychmiast! Ledwo słońce nieco polizało wymarznięte trotuary a już - nasza Kopenhaga zamienia się w Rio. I to nie to że tłumy. Nie to że przyobrane w fantazyjne i skąpe fatałaszki dziewczyny. To jeszcze nie to. To ten wibryjący rytm karnawałowych bębnów „baterii”, który wydaje się dobywać zza najbliższego narożnika a potem się okazuje że moc samby meandruje uliczkami i pokonuje kilka zakrętów nie tracąc na wigorze, to to Rio. I jak, tak jak tam w Brazylii, tłumy podążają w stronę pulsującego bitu, w stronę muzyki, i jak się dotrze do szpalerów oblegających trasę wydającego te dźwięki pochodu, to to Rio. A tam, wysoko na ruchomych platformach, tańczą pięknie i oszczędnie ubrane „bailarinas”. W całym pochodzie idzie kilka „szkół” (chyba to właściwe słowo także tu w Kopenhadze) prezentując swoje barwne stroje, muzykę, taneczne układy i... raaaaadość. Choć szkoły nieliczne a platformy niewielkie, to uroda tancerek w oczy szczypie jak w Rio. Taki mały Sambodrom w Małym Królestwie.
Tak było wczoraj na Strøget.